Drodzy czytelnicy :)
Przeniosłam swoją twórczość na wattpad :) w związku z czym nie będzie tutaj nowych rozdziałów
https://www.wattpad.com/myworks/54962571-wataha-nowiu-ksiyca-pl
tutaj link dla ciekawych dalszych przygód Blanki i jej przyjaciół
Carolin :)
Srebrne Pióro
"Dziwny jest ten świat gdzie jeszcze wciąż mieści się tyle zła."
Czesław Niemen
piątek, 8 stycznia 2016
sobota, 22 sierpnia 2015
Rozdział 7 "Pięć minut temu mówiłaś o klopsikach z dziczyzny w sosie własnym."
-
Znalazłam! – krzyknęła Julia.
Spojrzałam
na nią znad zżółkłej kartki dziennika którejś z watahy.
- Co tym
razem – spytałam.
- Przepis
na szarlotkę!
Uderzyłam
się otwartą dłonią w czoło.
- Czy ty
przeglądasz książkę kucharską? Pięć minut temu mówiłaś o klopsikach z dziczyzny
w sosie własnym.
Od dwóch
dni przeglądałyśmy dzienniki, które przywiozłam i doszłyśmy do jednego wniosku:
na razie nic tu nie ma o wskrzeszaniu lub zmianie z wilka w człowieka.
Sierpniowe
słońce świeciło na niebie, a my zamiast z niego korzystać, siedziałyśmy w
czterech ścianach i czytałyśmy książki kucharskie albo pamiętniki z życia zabłąkanego
wilka.
Jednak
dzisiaj nie było nam dane skończyć tej pracy. Zadzwonił dzwonek do drzwi.
Niechętnie podniosłam się ze skóry owcy, którą miałam rozłożoną na podłodze i
poszłam otworzyć drzwi.
- Blanka!
Złe wieści! – krzyknął Filip, gdy tylko otwarłam drzwi.
Popatrzyłam
na niego zaniepokojona, gdy wszedł do domu i niespokojnie przechadzał się po
korytarzu.
- Co się
stało? – spytałam zmartwiona.
Filip
zatrzymał i popatrzył na mnie przerażony.
- Adam
zniknął.
Zamarłam i
wpatrywałam się w chłopaka czekając, aż roześmieje się i powie, że żartował. To
nie mogła być prawda.
- Czy to na
pewno prawda? – spytała Julia schodząc po schodach. – Może poszedł się przejść
albo…
-
Znaleźliśmy kartki w jego pokoju zapisane alfabetem Morse’a. Szymon
przetłumaczył kilka z nich, które brzmiały: Blanka, przepraszam, żegnajcie,
Adam, idę.
Zasłoniłam
ręką usta. To jednak jest prawda. Julia położyła mi rękę na ramieniu, aby
wesprzeć mnie, chociaż troszeczkę.
***
- To nie ma
żadnego sensu – odezwała się Julia. – Siedzimy tu od trzech godzin i próbujemy
ułożyć coś sensownego z tych siedemnastu słów.
Popatrzyłam
jeszcze raz na słowa, które zapisane miałam na kartce:
Blanka
Adam
Przepraszam
Idę
Żegnajcie
To
Cię
Za
Wiele
Kocham
Dla
P.S.
Mnie
Sam
Sposób
Jakiś
Znaleźć
Julia miała
rację. Mieliśmy, co prawda trzy wersje pożegnalnych słów Adama, ale żadne nie
wydawały mi się prawdziwe.
- To tak
jak przeglądanie tych dzienników od mojej babci – powiedziałam, odkładając
notes na panele obok mnie. – Lepiej będzie jak wrócimy do normalności i…
- Czy ty
się słyszysz?! – spytał ze złością Filip. – Myślisz, że tak po prostu, jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zapomnę o moim bracie! Jak ty możesz mówić
takie słowa?!
Zacisnęłam
pięści i popatrzyłam wściekła na brata mojego chłopaka.
- A co mamy
lepszego zrobić? Mnie też przeraża ta cała sytuacja! Nie jest mi łatwo
zapomnieć, że Adam, którego kochałam został przeze mnie na zawsze uwięziony w
postaci wilka!
Mój głos
załamał się trochę pod koniec. Na policzku popłynęła pierwsza łza.
- Chcę coś
dla niego zrobić! Całymi godzinami siedzę nad starymi księgami mojej babci i
czytam jakieś bazgroły! Szukam odpowiedzi wszędzie, gdzie się da! Więc nie
osądzaj mnie swoją miarką!
Łzy płynęły
ciurkiem po mojej twarzy. Wstałam szybko i wybiegłam z pokoju Adama, zostawiając
tam całą osłupiała watahę. Gdy tylko znalazłam się w lesie szybko przemieniłam
się w moją wilczą postać i pobiegłam jak najdalej przed siebie.
***
Nie wiem,
ile czasu siedziałam na jednym z moich ulubionych drzew i patrzyłam na niebo,
które z każdą chwilą stawało się coraz ciemniejsze. Nie wiem, dlaczego nie
odpowiadałam na wołania. Nie wiem, dlaczego mnie nie znaleźli. Nie wiem,
dlaczego siedziałam sama.
Wpatrywałam
się uparcie w niebo i szukałam tam czegoś. Prawdopodobnie szukałam pomocy, odpoczynku,
zrozumienia, odpowiedzi.
Nikt mnie
nie rozumiał, nikt. Zostałam sama, z pustką w sercu, którą próbowałam zapełnić
zapomnieniem i łzami. Jednak, to nic nie pomagało.
Nie miałam
nikogo, kto by mnie wysłuchał i doradził. Nikt nie był w takiej sytuacji jak
ja. Zostałam sama…
- Blanka,
co ty tam robisz?
Zdziwiona
popatrzyłam w dół. Pod drzewem stała moja siostra, Karolina. Jej blond włosy
kontrastowały z czernią wokoło.
- Zostaw
mnie – powiedziałam smętnie, powracając wzrokiem na pierwsze, pojawiające się
gwiazdy.
Moja
siostra westchnęła i wspięła się na drzewo, aby usiąść na gałęzi niedaleko
mnie. Nie powiedziałam do niej ani jednego słowa, milczałyśmy, wpatrzone w
niebo, na którym było coraz więcej gwiazd.
- Nie
powiesz mi, co się stało? – odezwała się Karolina, przerywając po dłuższej
chwili ciszę.
Westchnęłam
cicho.
- Więc co
chcesz wiedzieć? – spytałam od niechcenia, wiedząc, że nie uniknę tej rozmowy.
Karolina
rozsiadła się wygodniej na wąskiej gałęzi i zamknęła oczy. Zapowiadała się
długa rozmowa.
- Gdzie rodzice?
- W pracy –
odpowiedziałam, z powrotem przenosząc wzrok na gwiazdy. – Mama pracuje w szpitalu
w Zawoi, a tata w Krakowie.
Karolina pokiwała głową.
- Tata
dojeżdża czy wynajmuje mieszkanie?
- To zależy.
Niekiedy wraca, ale czasami zostaje na noc u cioci Asi.
Zawiał
lekki, zimny wiatr i od razu pożałowałam, że nie wzięłam ze sobą żadnej bluzy.
- Miałaś
kontakt z dziadkiem Wojtkiem?
Dziadek Wojtek, brat mojej świętej pamięci babci Ani.
Tak jak prawie cała rodzina od strony mamy był wilkołakiem, dlatego nie wyglądał
jak dziewięćdziesięcioletni staruszek, tylko jak dwudziestolatek. Od kiedy pamiętam
kazał nazywać się dziadkiem i nie pozwalał mówić po imieniu. Odwiedzał nas
rzadko, bardzo rzadko. Był jednym z najbardziej znanych wśród wilkołaków na
świecie. To on wymyślił, aby watah z całego świata dzieliły się miedzy sobą
informacjami, a on ich łącznikiem.
Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. Jaka ja jestem
głupia! Mogłam się przecież z nim skontaktować i spytać o sposób odczarowania
Adama.
- Co ci się
stało? – spytała Karolina patrząc na mnie swoimi niebieskimi oczami.
- Nic –
odpowiedziałam, uśmiechając się szczęśliwa. – Muszę już iść. Pa, pa.
Pomachałam
jej ręką i zeskoczyłam z drzewa. Wylądowałam miękko i bezszelestnie na ściółce
i zmieniając się w wilka, pognałam, co sił, do domu.
Jak burza
wpadłam do domu o mało nie wywalając drzwi z zawiasów. Zamknęłam je za sobą i pobiegłam,
przeskakując, co drugi stopień na samą górę. W domu nie było nikogo, tym
lepiej, jeszcze mogłabym dostać ochrzan za to, że nie ściągnęłam butów. Otworzyłam
energicznie drzwi do mojego pokoju i stanęłam w progu zdyszana.
Szybko
podeszłam do mojego biurka i otworzyła jedną z szuflad. Cała jej zawartość
wylądowała na podłodze, a ja podniosłam delikatnie drugie dno. W mojej skrytce
znajdowała się mała szkatułka. Wyciągnęłam ją i przetarłam z kurzu.
- Tylko w
ostateczności. Wezwij jak będą problemy. D.W. – przeczytałam wyryte słowa i
otworzyłam delikatnie wieko.
W środku
znalazłam dwie kartki i pióro. Sięgnęłam po jedną z kartek, która była zapisana
drobnym, znajomym pismem.
„Blanko!
Jeśli to czytasz, musisz mieć poważne kłopoty.
Dałem ci to pudełko, abyś mogła się ze mną skontaktować TYLKO, gdy będzie to
absolutnie potrzebne. Więc jeśli zdecydowałaś się napisać rób tak, jak w
instrukcji poniżej:
1.
Weź
wieczne pióro ze szkatułki i napełnij je swoją krwią.
2.
W
liście napisz tylko: „Przybądź jak najszybciej. Blanka”
3.
Złóż
liścik i wypowiedz przy otwartym oknie słowa napisane na odwrocie.
Do zobaczenia.
D.W.”
Szybko
zrobiłam kazał mi dziadek i podeszłam do okna, które jak zwykle było otwarte na
oścież. Wpatrywałam się w zdanie napisane na odwrocie. Nie rozumiałam żadnego
ze słów, ale uznałam, że dziadek napisał to fonetycznie. Przeczytałam je
powoli, jak dziecko w pierwszej klasie podstawówki i poczułam jak mój naszyjnik
drgnął. Coś połaskotało mnie w rękę. Szybko na nią spojrzałam i zamarłam. Na
mojej ręce siedział papierowy motyl, który poruszał od czasu do czasu skrzydełkami.
Krzyknęłam i wyrzuciłam żywe origami z mojej ręki. Motyl chwilę spadał, ale
potem jakby się opamiętał i wzbił się w górę, żeby potem lecieć w stronę lasu.
Patrzyłam na niego jeszcze kilka chwil, aż nie zniknął mi z pola widzenia.
piątek, 20 lutego 2015
Rozdział 6 "Ręce precz od mojego serca."
Wracałam do domu z rodzicami,
którzy właśnie dyskutowali na temat jakiejś rewolucyjnej metody leczenia
nowotworów. Wyciągnęłam komórkę z torebki i zadzwoniłam do Julki.
- Hallo? – spytała zaspanym
głosem moja przyjaciółka. – Kim jesteś i dlaczego zakłócasz mój cenny sen?
Westchnęłam cicho.
- Julcia, to ja, Blanka. Wracam
właśnie do domu…
- Będę za godzinę – oznajmiła,
przerywając mi i rozłączyła się.
Nie było mnie dwa tygodnie. Dwa
tygodnie bez mojej watahy. Pełnie musiałam przeżyć sama, zmagałam się z moim
wewnętrznym wilkiem i jestem z siebie dumna. Nie było żadnej tragedii, a przede
wszystkim jestem dalej sobą.
Nim się obejrzałam, tata
zaparkował samochód w garażu. Wysiadłam i popędziłam do domu, do kochanych
czterech ścian. Bez zastanowienia padłam na łóżko, w tych brudnych ubraniach i
przytuliłam się do jednej z poduszek. Odetchnęłam głęboko i poczułam zapach
płynu do płukania, który zawsze kupuje mama. To za tym tęskniłam najbardziej,
za domem.
- Tu jesteś. – Usłyszałam głos
Juli, która weszła do mojego pokoju. – Opowiadaj, nie mogę się już doczekać.
Przewróciłam oczami i usiadłam
po turecku na łóżku. Jul siadła koło mnie i popatrzyła na mnie w oczekiwaniu.
- Kiedy jechałam pociągiem,
spotkałam bardzo dziwnego chłopaka.
Schyliłam się do torby, która
leżała na podłodze i wyciągnęłam z niej mój szkicownik. Bez słowa otworzyłam go
na odpowiedniej stronie i podałam dziewczynie naprzeciwko mnie.
- Prawdopodobnie był
wilkołakiem, chociaż pachniał trochę za słodko – powiedziałam, gdy Julia
uważnie studiowała jego portret.
- Mógł być to jego kamuflaż,
albo był hybrydą, jak twoja siostra.
Zamyślona pokiwałam głową, Julia
mogła mieć rację.
- W każdym razie wysiadł dwie
stacje przede mną i więcej już go nie wiedziałam – oparłam, wzruszając
ramionami.
- Jak tam pogrzeb? – spytała
Jul, która przeglądała resztę moich prac.
- Pogrzeb jak każdy pogrzeb.
Babcia napisała jednak testament…
- To dlaczego siedziałaś tam dwa
tygodnie? – Przerwała mi szatynka.
- Ponieważ moi rodzice mieli do
wykorzystania zaległy urlop i odwiedzali rodzinę.
Julia pokiwała głową i odłożyła
szkicownik na biurko.
- A ty jak spędziłaś ten czas? –
spytała, siadając z powrotem na łóżku.
Skrzywiłam się.
- Odpowiadając na pytania: „Jak tam
w szkole?”, „Masz chłopaka?”, „A kiedy go do nas przyprowadzisz?” i ciągłym
zastanawianiem się, do kogo ja jestem podobna.
- Oczywiście, że do listonosza –
powiedziała Julia z bezczelnym uśmiechem na ustach.
Poduszka, którą trzymałam w
ręce, została rzucona i trafiła bezbłędnie w głowę Julki. Od tego właśnie
rozpoczęła się wielka bitwa na poduszki. Obkładałyśmy się, puki jedna z naszej
„broni” pękła i pierze wysypało się na cały pokój.
- Teraz to sprzątaj, oj Blanka
nie ładnie tak śmiecić.
- Oj spadaj. – Szturchnęłam Jul
ze śmiechem. – Chodź, pomożesz mi, trzeba wynieść odkurzacz po schodach.
Julia z rezygnacją wstała z
łóżka.
- Dlaczego nie możecie kupić
dwóch odkurzaczy? Jeden byłby na dole, a drugi na górze. Ale nie, wy musicie
mieć jeden odkurzacz i to jeszcze na dole.
Zaśmiałam się i zeszłam po
schodach.
- Blanka, dlaczego masz piórka
we włosach? – spytała mnie mama, która właśnie szła do kuchni.
- Dobry wieczór – przywitała się
Julia. – Bo widzi pani, Blanka rozwaliła poduszę i teraz musimy to posprzątać.
Zastanawia mnie tylko jedna rzecz, dlaczego nie macie dwóch odkurzaczy?
Moja mama uśmiechnęła się na słowa
Julki.
- Jeśli będziesz przychodzić do
nas i sprzątać tym drugim odkurzaczem, to z chęcią go kupie.
Zaśmiałam się na minę Jul, która
się skrzywiła.
- Jednak zostańmy przy jednym
odkurzaczu, bo po co on ma się kurzyć i stać taki nie używany, samotny?
Moja mama pokręciła ze śmiechem
głową i poszła nastawić wodę na swoją ulubioną białą herbatę. Julka i ja
poszłyśmy w tym czasie do tak zwanej przeze mnie graciarni, gdzie trzymaliśmy
na przykład odkurzacz. Gdy znalazłyśmy wspomniany sprzęt, jakimś cudem,
wytaszczyłyśmy go na samą górę, aż do mojego pokoju.
Po pewnym czasie, gdy wszystkie
walające się po pokoju piórka zostały wciągnięte do czeluści odkurzacz, mogłam
dokończyć opowiadać, co robiłam przez te dwa tygodnie.
- Na czym stanęłyśmy? – spytała
mnie Julia, gdy usadowiła się wygodnie na moim łóżku.
- Ciotki zastanawiały się do
kogo jestem podobna i doszły do wniosku, jestem cały tata.
Jul popatrzyła na mnie
krytycznym okiem.
- Nie wiem z której strony, ale
nich im będzie. Co tam u Natki i Zuzki?
Natalia i Zuzia, moje dwie
kuzynki, młodsze ode mnie pierwsza o dwa lata, a druga o pięć. Są córkami
siostry mojej mamy, więc również odziedziczyły wilczy gen.
- Nati za miesiąc będzie miała
ceremonie przystąpienia.
Julia popatrzyła na mnie
zdziwiona.
- Tak szybko? Ale ten czas leci,
przecież nie dawno była taka mała…
- Nie rozczulaj się tak. –
Przerwałam jej. – Masz od nich pozdrowienia i opiernicz od Zuzki, że nie
zadzwoniłaś na jej urodziny.
- Myślisz, że ja pamiętam, kiedy
ona ma urodziny?
Pokiwałam głową.
- Fakt, przecież ty nawet nie
pamiętasz, kiedy ja mam urodziny.
Do pokoju weszła moja mama,
niosą na tacy dwa wielkie kubki gorącej czekolady z bitą śmietaną.
- Proszę dziewczynki. –
Uśmiechnęła się do nas czule.
Odwzajemniłyśmy uśmiech i wzięłam
ciepły kubek do rąk.
- Dziękujemy bardzo –
powiedziała Julka.
Moja mama uśmiechnęła się
szerzej i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- I zostałyśmy same z tą pyszną
czekoladą. Opowiadaj dalej, nie będę ci przerywać.
Popatrzyłam z politowaniem na
moją przyjaciółkę.
- Powiedzmy, że ci wierzę.
Pokaże ci coś.
Odstawiłam kubek na szafkę, obok
łóżka i ściągnęłam z szyi naszyjnik. Był to długi, srebrny łańcuszek, na którym
zawieszony był rubin. Kamień był w kształcie serca i wielkości mojej pięści.
Nie wiedziałam, że babcia miała coś takiego w swoim domu, ale widząc miny
ciotek, kiedy usłyszały, że to ja dostałam ten naszyjnik, wynikało jedno –
musiał być cholernie cenny.
Oczy Juli zrobiły się wielkości
pięciu złotych. Patrzyła jak zaczarowana na krwisto czerwony kamień, w końcu
wyciągnęła jedną rękę i delikatnie go dotknęła.
- Jaki on piękny – powiedziała po
chwili, gdy upewniła się, że naszyjnik jest prawdziwy. – Pożyczysz mi go
kiedyś?
- Ręce precz od mojego serca.
Prędzej umrę niż ty go dostaniesz.
Jul uśmiechnęła się chytrze.
- To da się załatwić.
Przewróciłam oczami.
- W spadku dostałam jeszcze wszystkie
księgi mojej babci. Kilka przywiozłam ze sobą, jednak po resztę trzeba będzie
pojechać.
- Ile ich przywiozłaś? – spytała
moja przyjaciółka.
- Dziesięć, chcesz je teraz przejrzeć,
czy kiedy indziej?
Julka zamyśliła się na chwilę.
- Lepiej teraz, im szybciej tym
lepiej.
Wstałam z łóżka i podeszłam do
torby, wyciągnęłam wszystkie dzienniki i położyłam je na łóżku. Jul otworzyła
jeden z nich i wypadała z niego biała koperta. Chwyciłam ją i otwarłam. W
środku znalazłam wiersz mojej kuzynki, który czytała na pogrzebie babci.
„Białe Róże”[1]
Ciemność, samotność, lęk,
Strach, nicość, przerażenie.
Widzisz tylko białe róże.
Popatrz jeszcze raz, nie jesteś sama, są inni.
Na bezdrożach widzisz innych i białe róże.
Śmierć...
Wszyscy się jej boją, dlaczego?
Przecież nie wiesz jak tam jest.
Chyba, że byłaś, ale nie mogłaś.
Odchodzisz teraz, tak znienacka.
Jest lipcowy zimny poranek, białe róże kwitły
w ogrodzie.
Zostawiasz mnie, rodzinę, znajomych i białe róże.
Czarny orszak idzie przez świat, niosą ciało i białe róże.
Dlaczego?
Świat pogrąża się w ciemności, wszystko jest szare, oprócz białych róż.
Przecież mogłaś żyć...
Ale umarłaś, wezwała cię jakaś siła, ale dlaczego?
- Co tam masz? – spytała Julia.
- Wiersz Natki, który napisała
specjalnie dla babci.
Julka wzięła ode mnie kartkę i
przeczytała ją.
- Śliczny, ma dziewczyna talent.
A teraz koniec rozczulania, czas na grzebanie.
Zapowiadała się długa noc…
[1] Wiersz
mojego autorstwa, stworzony na potrzeby bloga. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Zakaz kopiowania bez mojej zgody.
czwartek, 22 maja 2014
Rozdział 5 "Witamy wśród żywych"
Leżałam w
ciemności, nic nie czułam i nic nie słyszałam. Usiadłam. Coś zaszeleściło.
Obróciłam się w kierunku, z którego wydobywał się dźwięk. Pustka. Powoli czerń
ustępowała szarości miejsca. Nastawał tak jakby świt, tylko czego? Świat wokół
mnie stawał się coraz jaśniejszy. Powoli dochodziły do mnie przytłumione
dźwięki. Prawdopodobnie ktoś mnie wołał. Świat otaczający mnie jaśniał coraz
bardziej. Dźwięki stały się wyraźne, była to Julia.
- Blanka!
Otwórz te oczy! Błagam, nie rób mi tego. Od czego masz te oczy, jak ich nie
otwierasz? – Usłyszałam dzwonek do drzwi. – Cholera, kto tam?
- To ja –
nie rozpoznałam głosu, jednak wiedziałam, że to była kobieta lub dziewczyna.
- Olga –
Krzyknęła Julia, która była bliska histerii. – Bogu dzięki, że jesteś!
- A do
cze... Coś ty jej zrobiła?
- Jak
przyszła to już tak leżała. Olga, a jeśli ona umarła? Jeszcze tego nie
przerabiałam. Co ja mam robić? Co my mamy robić?
- Julka!
Popatrz na mnie. Oddychaj, wdech i wydech, a przede wszystkim uspokój się.
Na chwilę
zapadła cisza. Próbowałam otworzyć oczy, jednak moje powieki były ciężkie, za
ciężkie.
- A teraz –
usłyszałam głos Olgi. – Klęknij na jedno kolano przy nogach Blanki. Teraz połóż
jej nogi na swojej nodze.
- Po co to
robimy? – spytała Julia.
- To jest
tak zwana postawa czterokończynowa, którą stosuje się, kiedy osoba straciła
przytomność lub zemdlała, ewentualnie mogła też zasłabnąć. Nigdy nie potrafię
tego rozróżnić.
Podczas
wyjaśnień Olgi próbowałam poruszyć którymkolwiek z mięśni. Nic, ani drgnęły. Po
pewnej chwili poczułam się lepiej. Poruszyłam delikatnie palcami, udało się!
Podniosłam delikatnie powieki, lecz zaraz je opuściłam, bo świat był za jasny.
Po chwili spróbowałam jeszcze raz. Otworzyłam oczy, obraz był trochę zamazany,
więc zamrugałam parę razy. Zobaczyłam zielone oczy Olgi, a jej czarne, długie
loki łaskotały mnie w policzki.
- Dzień
dobry – powiedziała Olga, uśmiechając się do mnie. – Witamy wśród żywych.
- O Boże,
Blanka! – Krzyknęła Julia.
Jul
podeszła do mnie, zapominając o moich nogach na jej kolanie, które z wielkim
hukiem spadły na panele.
- Może
trochę delikatniej? – powiedziałam, gdy poczułam ból.
- Bałam
się, że nie żyjesz – krzyczała Julia, nie zwracając uwagi na moje poprzednie
słowa. – Nigdy więcej mnie tak nie strasz. Chcesz, żebym zeszła na zawał?
- No sorry,
nie codziennie dowiadujesz się, że twoja babcia nie żyje.
W kuchni
zapadła cisza. Julia ze skruchą spuściła wzrok. Postanowiłam podnieść się do
siadu, delikatnie oderwałam swoje plecy od zimnej podłogi i gdyby nie Olga,
która podtrzymała mnie, znowu bym coś sobie zrobiła.
- Która
twoja babcia umarła? – spytała mnie cicho Julia.
- Babcia
Ania, mama mojej mamy.
- Była
wilkołakiem, to od niej masz wilczy gen? – zapytała Olga.
- Tak,
kiedy wyszła za mąż za dziadka, postanowiła zestarzeć się razem z nim. Dzidek
umarł cztery lata temu. Miałam nadzieję, że babcia pomoże nam odmienić Adama.
- Kiedy
jest pogrzeb? – odezwała się Olga, patrząc mi w oczy.
- Nie wiem,
mam za dwa lub trzy dni pojechać do Katowic, gdzie dołączą do mnie rodzice,
którzy są na delegacji.
- Jest mało
czasu, trzeba zarezerwować bilety, jedziesz pociągiem – pokiwałam głową, nie
przerywając małego monologu Juli. – Musimy znaleźć ci czarną sukienkę i buty,
najlepiej na obcasie. Jeszcze trzeba cię zapakować do jakiejś torby, a przy
okazji zrobimy porządek w twojej szafie, bo nie sprzątałaś tam od wieków.
- Nie prawda
– zbuntowałam się i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. – Sprzątałam tam
cztery lata temu, kiedy się przeprowadziliśmy.
- Cztery
lata tam nie sprzątałaś? Kobieto, połowa twojej szafy jest do wywalenia, wiesz
ile ciuchów jest już nie modne?
- Ja nie
kieruje się modą. Jest ona dla mnie zbędna, chodzę w tym, czym lubię i co jest
wygodne.
- Dobra –
wkroczyła w naszą rozmowę Olga. – Skończcie to, bo zaraz krew się poleje. Chodźmy
na górę.
Udałyśmy
się schodami na górę do mojego pokoju, gdzie pierwsze, co zrobiłam to położyłam
się na łóżku. Mój pokój nie jest duży, za to bardzo go lubię. Ściany są
pomalowane na kolor piaskowej żółci. Mahoniowe meble idealnie kontrastują z
ścienną farbą. Ogromne, dwuosobowe łóżko stoi pod ścianą, tuż naprzeciwko
ogromnej szafy, rodem z „Opowieści z Narni”. Masywne biurko znajduje się pomiędzy
szafą a komodą, gdzie aktualnie leżą porozrzucane kartki papieru. Tuż nad
łóżkiem wisi tablica korkowa, na której umieszczam różne cytaty, zdjęcia, napisy.
Naprzeciwko drzwi do pokoju jest okno, na którego parapecie uwielbiam siedzieć.
Całe to miejsce jest dla mnie idealne, nie potrzebowałam nic więcej.
Po chwili
poczułam, jak materac ugina się pod dodatkowym ciężarem. Podniosłam delikatnie
głowę i zobaczyłam Olgę, która uważnie patrzyła się na Julię. Usiadłam,
opierając się o poduszki i zobaczyłam, jak Jul wyjmuje wszystkie czarne rzeczy
z mojej szafy.
- A tak
właściwie, to co ty robisz? – spytałam, bo nie rozumiałam, po co Julka to robi.
- Muszę ci
znaleźć czarną sukienkę na pogrzeb, tylko nic tu takiego nie widzę – odparła,
dalej buszując w szafie.
- Jul, nie
jestem ułomna i sama umiem poszukać sukienki na pogrzeb.
- Ale ty
się nie znasz na modzie, więc się nawet nie odzywaj.
Westchnęłam
i powtórnie położyłam się na łóżku. W pokoju zapadła cisza, przerywana pomrukami
Juli, których nawet nie chciałam słuchać.
- Ciekawe,
gdzie jest teraz babcia.
- Ja już
zwątpiłam, że Bóg naprawdę istniej - powiedziała Jul, grzebiąc w szafie. – To
wszystkie twoje ubrania?
- Nie, są
jeszcze w komodzie – wskazałam na mebel. – Czemu straciłaś wiarę?
- Widząc te
wszystkie okropne rzeczy, które działy się na świecie lub właśnie się dzieją,
nie wierzę, że istnieje miłosierny Bóg. Kocha on tak swoje dzieci, że pozwolił
zabić swojego syna. A po za tym, czy w biblii istnieje coś takiego ja
wilkołak czy wampir? Nie. Więc czym jesteśmy? Mutacjami? Wybrykami natury? Bo
na pewno byliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga.
- Nie
jestem absolwentką studiów teologicznych – Olga popatrzyła na plecy Juli. – Ale
mogę poradzić ci jedno. Stosuj w życiu Zakład Pascala.
- Co to
jest? – spytałam zaciekawiona.
- W
skrócie, jest to rozumowanie, że lepiej wierzyć w Boga, niż w niego nie
wierzyć. Bo jeśli Bóg istnieje i w niego wierzymy, to dostaniemy nagrodę.
Jeżeli Bóg nie istnieje a w niego wierzymy lub nie wierzymy to nic nam się nie
stanie. Jednak, kiedy Bóg istnieje i w nie wierzymy w niego, to zostaniemy
ukarani. Wyszło mi jedno, wielkie masło maślane, ale mam nadzieję, że
zrozumiałyście z tego coś.
- Hmm… to
ma trochę sensu – powiedziała Julia z bardzo inteligentną miną.
Nie mogłam
się powstrzymać, zaśmiałam się, później dołączyła do mnie Olga. Śmiałyśmy się
we dwie, leżąc na łóżku i trzymając się za brzuchy, które nas bolały.
-
Dziewczyny, ogarnijcie się, cała Zawoja was słyszy.
Jej słowa
nie podziałały, śmiałyśmy się jeszcze bardziej. Po prawie dziesięciu minutach
popłakałam się ze śmiechu i postanowiłam przerwać naszą głupawkę. Wyrównałam
oddech i usiadłam na łóżku. Zobaczyłam na krześle wielką stertę wszystkich
moich czarnych ciuchów.
- Kiedy
wracasz? – spytała mnie Julia, która trzymała w ręku moją czarną sukienkę.
- Nie wiem,
za tydzień może za dwa – odpowiedziałam wzruszając ramionami.
-
Przegapisz pełnie.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)